Dżungla

 Czy z niej wyjdziemy 

 ... na jasną polanę?


 Działalność społeczna, przede wszystkim, powinna się opierać na dobrej woli i zaangażowaniu członków danej organizacji. Z moich obserwacji wynika, że pieniądze są bardzo przydatne dla efektywności działania organizacji, jednak tylko do pewnej granicy wielkości i prędkości strumienia. Powyżej tej granicy zaczynają się dziwne procesy, mające podołać ich konsumpcji. Nie koniecznie w zgodzie z celami statutowymi. Chodzi mi o pieniądze spadające z nieba, lub fundowane jeszcze przed powstaniem organizacji.
Wówczas widzimy dynamikę... No nie! Nie widzimy, sprawy kręcą się wewnątrz. Raczej, taka organizacja (w aspekcie personalnym) woli pozostawać w cieniu. Chyba, że tzw. mleko się rozleje.

Kiedy rozmijanie się środków z celami staje się zbyt wyraźne, kosmetyce podlega statut, ale to pociąga za sobą perturbacje personalne. Co ambitniejsi członkowie, przywiązani do celu pierwotnego zaczynają przejawiać niesmak, jednak zazwyczaj nie są to członkowie władz. One wpadają w amok po zastrzyku. A defetysta dostaje etykietkę "rozrabiaki" i zaczyna się proces rozkładu organizacji, bo okazuje się, że "rozrabiaka" ma poparcie części członków kontestujących drogę, w którą skręciły władze. Kontestacja zmienia się w secesję, gdy okazuje się, że rozkład jest już poważny. A co z pieniędzmi? Jak to pieniądze - lubią obroty bez rozgłosu. Likwidator jeszcze musi zarobić. 
We współczesnym świecie organizacje i ich czołowi przedstawiciele chętnie powielają dobry i sprawdzony model działania, wykładany nawet na uczelniach. Oczywiście, w praktyce wkładają wiele kreatywności w jego (tego modelu) usprawnianie i efektywność, w czym niezłym dopalaczem jest pieniądz, na czele z subwencją. Ale i samochodem do testów pogardzić nie sposób i całym katalogiem innych gadżetów. 

Dobry i sprawdzony model, w przełożeniu na praktykę polityki najwyższych lotów wyradza się w byt korupcjogenny, podatny na wpływ środowisk obrastających parlament i otaczających parlamentarzystów (lobbystów, grup nacisku, mediów i ich właścicieli).
Dopiero gruntowna zmiana kultury politycznej może zmienić ten model. 

W Świecie bez prezesa ...

Zadania organizacji heterarchicznej, co najważniejsze, nie są obciążone kwestiami personalnymi. Kiedy wyłoni się lider zespołu realizacyjnego, sprawy ruszają żwawiej. Nie wyłoni się? To (jak to się mówi) grupa zbiera siły. Cóż by na to poradził zarząd i jego uchwały, jeśli ludzie nie czują blues'a? Oceni ich pracę Zebranie Ogólne i zdecyduje, czy przypadkiem powołanie zespołu nie było przedwczesne i bezczynne zespoły usunie ze struktury. Dopóki istnieją inne zespoły dążące do tego samego celu, organizacja ma sens istnienia.

Bazuje się tu, nie tyle na funduszach, co na możliwościach członków. To oczywiste, że większość działań wymaga jednak jakiś pieniędzy. A więc, sprawy ruszają w miarę dopływu środków. Ważne, aby potrzeby i rodzaj działań, były określone przez ogół i jasne dla wszystkich. Aby statutowy cel nie był zmieniany, wraz z zastrzykiem finansowym. Z kolei darowizna (dotacja) nie może być w swoim charakterze zabiegiem demoralizującym i generującym roszczenia darczyńcy. 

Na horyzoncie oczekiwań członków organizacji heterarchicznej (ani jednego z nich) nie stoi opcja osiągnięcia władzy, bo taka statutowo nie jest przewidziana. Dlatego, jakakolwiek energia wyzwoli się w ramach zasobów ludzkich, jest kierowana dla dokonania przemiany w realizację celu.
Nie oznacza to odżegnywania się organizacji od polityki, bo cokolwiek się dzieje - na politykę ma wpływ. Jednak działanie w strukturze heterarchicznej, nie jest wchodzeniem w zastaną politykę. Jest zmianą kultury politycznej. Szeroko rozumianej kultury.
Nie tylko w dziedzinie konwenansu towarzyskiego.

Piotr Mądry

 Kopiowanie, udostępnianie, rozwinięcia i parafrazy dozwolone.
 Dyskusje odbywają się na portalach społecznościowych:
  Facebook
  Google+
  Twitter  

Popularne posty z tego bloga

Myślę, że to już ten czas!

Nie! Nie o tego prezesa chodzi ...

Pozwólcie, że się przedstawię ...